środa, 21 lutego 2018

jaki piękny dzień na umieranie!³

atrakcje turystyczne:
Złodziejka książekMarkus Zusak.

To tylko jedna z wielu historii, a każda jest wyjątkowa i niezwykła. Każda jest świadectwem wysiłku - ogromnego wysiłku - by udowodnić mi, że wy i wasza ludzka egzystencja macie wartość.¹


spojrzałam w oczy śmierci

właśnie wróciłam ze swojego comiesięcznego obchodu po filiach Biblioteki Raczyńskich. Z zadowoleniem równym temu, jakie towarzyszy zdobywaniu K2, usiadłam w niezbyt wygodnym fotelu i zaczęłam przeglądać swoje świeżo upolowane zdobycze. Jedna pozycja szczególnie przykuła moją uwagę. Opasłe tomiszcze łypało na mnie spod czarnej skóry oprawy zaręczając, że odsłoni przede mną sekrety mogące zapewnić wieczne panowanie na Światem. Nieśmiało uchyliłam bramę do tej nieodkrytej tajemnicy. Szybko jednak straciłam zainteresowanie. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że byłam bardzo zmęczona całodzienną pracą i ponad dwugodzinnym szwendaniem się po mieście. Odłożyłam niedomkniętą książkę na półkę i zabrałam się do ulubionego zajęcia każdego współczesnego homo sapiens - bezmyślnego przeglądania Internetów.
Czternastoletnia ciemnoskóra dziewczynka pobita na warszawskiej Ochocie. Prezydent decyduje się podpisać kontrowersyjną nowelizację do Ustawy o IPN, która przewiduje kary za przypisywanie Polakom współodpowiedzialności za zbrodnie przeciwko ludzkości, pokojowi lub zbrodnie wojenne. W Toruniu lekarz z Jemenu wraz ze swoim 21-letnim synem zostają obrzucenie kamieniami. Polscy faszyści szykują się do kolejnej hucznej imprezy urodzinowej Hitlera. "Rodziny z dziećmi" na Marszu Niepodległości, z transparentami EUROPA BĘDZIE BIAŁA ALBO BEZLUDNA i CZYSTA KREW TRZEŹWY UMYSŁ. Polska dla Polaków. I takie tam...
Przebiegałam wzrokiem od jednego artykułu do drugiego, podświadomie ignorując podejrzane skrobanie, dochodzące od strony półki z książkami. Z nagła ciarki przeszły mi po plecach. Na regale ktoś siedział, wymachując chudymi kończynami. Postanowiłam sobie w duchu pod żadnym pozorem nie patrzeć w tamtą stronę. Czułam jednak na karku lodowaty oddech, tak że nie musiałam nawet podnosić oczu, by wiedzieć z całą pewnością, z kim mam (wątpliwą) przyjemność. Zachodziłam w głowę, skąd się wziął w moim domu tak nieoczekiwany gość, w życia wędrówce, na połowie czasu² (i to w momencie bezproduktywnego przeglądanie Facebooka!). Ale nic nie powiedziałam, żeby go nie urazić. W końcu gość to gość.
- Kontrowersyjne wieści? - Dobiegło do mnie zza pleców.
- A jakże! - przytaknęłam gorliwie zadowolona, że wreszcie zdecydował się przerwać niezręczną ciszę.
- Złe?
- Z całą pewnością - kolejne nadgorliwe potwierdzenie.
- Zaskakujące?
Spojrzałam w oczy Śmierci. Miały barwę płynnego srebra. Z lekka zachodzącego rdzą. Pod ich uważnym spojrzeniem nie potrafiłam wymyślić żadnego zgrabnego kłamstwa.
- Nie bardzo.
Smutne. Ale prawdziwe. Przy kilku pierwszych artykułach tego typu, mogłam się jeszcze troszeczkę dziwić. Zdumiewające jest jednak, jak szybko człowiek przystosowuje się do nowych warunków. Po pierwszej setce spektakularnych ataków na tle rasistowskim w Polsce, stały się one niemal częścią naszej zaściankowej codzienności. Dziś do prokuratury w całym kraju trafia średnio sto takich spraw miesięcznie! Nikt już się nie dziwi.
Nikt, poza Śmiercią.
- Mnie nigdy ludzie nie przestają zadziwiać. Znam nieskończoną obfitość historii, które przypominają mi, jak zaskakującym zwierzęciem jest człowiek. Chcesz poznać jedną z nich?
I zanim zdążyłam energicznie zaprzeczyć całym swoim ograniczonym jestestwem i uciec w podskokach gdzieś na granice wszechrzeczy, położył zimną dłoń na moim ramieniu, a mnie ogarnęła nieprzenikniona czerń w pięćdziesięciu odcieniach szarości. A później ujrzałam gęsty las...


zabłądziłam w lesie słów i symboli

z zewsząd otaczały mnie potężne niczym sekwoje drzewa słów, oplecione gęstą siecią zarośli symboli. Puszcza (bo lasem tego nazwać niepodobna) sprawiała piorunujące wrażenie. Była niczym dzikie lasy Amazonii - zachwycała swoją potęgą, choć każdy jej najdrobniejszy element stanowił śmiertelną broń natury systemu przeciwko ludzkiemu istnieniu. Ruszyłam w głąb siebie. Bo co innego miałam robić? Pomiędzy drzewami błysnęło mi niekiedy ostrze sztyletu zatrute propagandą, z oddali dobiegało ujadanie ludzkich psów, a wysoko nad moją głową kołował olbrzymich rozmiarów czarny orzeł. A ja szłam i szłam. Aż nie wyrżnęłam w korzeń obalonego drzewa i nie runęłam jak długa na ziemię. Wtedy, naturalnie, przestałam iść.
Pierwszą osobą, jaka wyszła mi na spotkanie, była Rosa Hubermann. Przywitała mnie talerzem wyjątkowo podłej grochówki i swoim siarczystym "Saumensch!". Na szczęście dla mnie, w naszą stronę już zmierzał jej mąż, poczciwy Hans Hubermann, skręcając swojego pierwszego tego dnia papierosa. Całej scenie przyglądała się z oddali Liesel Meminger, legendarna w tych lasach złodziejka książek oraz jej nieodłączny towarzysz i najlepszy przyjaciel, Rudy. Później Liesel wyznała mi, że mieli z całej tej afery niezły ubaw. Ale nie mam im tego za złe. Sama bym się pewnie nieźle uśmiała. Gdybym nie była na swoim miejscu. Szybko okazało się, że w tym dziwnym lesie, gdzie słowa rosną na drzewach, a ludzie rzucają się sobie do gardeł niczym rozjuszona sfora, są i tacy, którzy usiłują odnaleźć się w tym bałaganie i żyć. Tak po prostu. Wystarczyło kilka krótkich chwil spędzonych pomiędzy tymi ludźmi, abym poczuła się jak w domu.
Złodziejka książek wdrapała się na przewrócony pień drzewa i zaczęła iść wzdłuż prostej jak strzała, sękatej drogi o wdzięcznej nazwie Himmelstrasse. Pozostali poszli w jej ślady, ciągnąc mnie ze sobą. Przemierzyliśmy wspólnie długą drogę, a akordeon papy Hansa nadawał rytm naszym krokom.
Po jakimś czasie dołączył do nas Max. Był bokserem, choć po jego chuderlawej posturze nikt by się raczej tego nie domyślił. Potrafił też zrobić jedyny słuszny użytek z "Mein Kampf". Miał smutne oczy. W przeciwieństwie do Fidy Kahlo, jemu pozostawiono nogi, żeby mógł po nich wędrować do Dachau. Jednak wyrwano skrzydła, aby nie ośmielił się uciec ku wolności. A jednak mu się to udało! Po części...

i tak szliśmy sobie razem przez życie, noga za nogą, uśmiech przy uśmiechu, łza po łzie.
Przez cały ten czas przysłuchiwałam się, ja Liesel uczy się czytać. Sama zaś nauczyłam się tajemnej sztuki skręcania papierosów. Ścigałam się z Rudym na 100, 1000 i 1500 metrów. Odkryłam, jak smutnym miejscem może być biblioteka bez czytelników. Razem lepiliśmy bałwany w piwnicy. Kradliśmy jabłka z mijanych sadów. I książki z cmentarzy, ognia i bibliotek.
Niekiedy na korę pod naszymi stopami padał cień skrzydlatego potwora. Jak wtedy, gdy sponiewierany przez czasy Max musiał zamieszkać w piwnicznej dziupli, gdzieś pomiędzy puszkami po farbie a marzeniami o wolności. Albo kiedy suchy kawałek chleba, podany niewłaściwej osobie w niewłaściwym miejscu i czasie, na oczach wszystkich przeobraził się w przepustkę na Front. Jednak, jak już wcześniej objaśniłam, człowiek to taka przedziwna istota, której zaskakująco łatwo przychodzi zaadaptować się do nowych warunków. Zwłaszcza, gdy piwniczna wyściółka z kamieni okazuje się przytulniejszym legowiskiem od objęć Śmierci. A w suchym kawałku chleba odnajdujemy okruchy naszego własnego człowieczeństwa. Więc życie toczyło się dalej. Do czasu.

właśnie  zasiadałam z Liesel do kolejnej korekty jej wspomnień, kiedy ciszę nocy przeciął ogłuszający ptasi skrzek. Ziemia pod Himmelstrasse zatrzęsła się. Ostre szpony monstrualnego czarnego orła Drittes Reich (niem.) rozpruły płótno naszej wspólnej codzienności. Zobaczyłam krew stróżkami spływającą po cienkich nitkach rozdartego materiału i gruzy walącego się w posadach świata. Usłyszałam ciche westchnienia ulatujących dusz i obijający się echem w próżni lament ocalałych. Znów spojrzałam w oczy Śmierci. Nadal miały barwę płynnego srebra. Z lekka zachodzącego rdzą. Pozwolił mi w niej utonąć.
Ocknęłam się w tak dobrze mi znanym niezbyt wygodnym fotelu. W dłoniach ściskałam opasłe tomiszcze, zawierające sekrety mogące zapewnić wieczne panowanie nad Światem. Odetchnęłam z ulgą. Jednak jeszcze długo nie mogłam wyrównać swojego przyspieszonego oddechu i uspokoić pędzącego cwałem przed siebie serca.

- Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia w Auschwitz i pierwszego dnia w Mauthausen³ - powiedział Śmierć.

by trafić wprost do kubła na śmieci na naszym podwórku

Śmierć bywa okrutny. Żywo zaprzecza tej śmiałej insynuacji, ale ja wiem, że to prawda.
Pozwolił mi poznać ich wszystkich. Rosę, która pod obszernym płaszczem, utkanym z cynizmu i wulgaryzmów, skrywała największe serce, jakie w życiu widziałam. Hansa odpędzającego nocne koszmary westchnieniami potężnych płuc akordeonu. Maksa, żydowskiego boksera o włosach jak piórka, który co wieczór ścierał się na ringu z samym Führerem. Ilsę Herman, usiłującą z prawdziwego raju na ziemi uczynić swoje prywatne, unikatowe piekiełko. Rudego, który pomalował się na czarno i chciał zwyciężyć cały świat. I oczywiście złodziejkę książek, której brakowało słów. A później odebrał mi ich. Jednego po drugim. Jak kamienie przez Boga rzucone na szaniec.
Ale czy rzeczywiście to wina Śmierci? Czy to On zasadził przerażający las słów i symboli? Czy to On przez przypadek zrzucił bomby na samotną ulicę, zagubioną gdzieś na peryferiach nazistowskiej makietki? Czy to On spędzał naród Żydowskich drogą do Dachau, prosto w swoje objęcia? Czy to On pośród gruzów upuścił czarny notes, skrywający historię złodziejki książek?
Czy to On?

...czy My?
Dlaczego?
Bo ten świat nie zasługuje na takich ludzi¹.

już w szkole podstawowej wbijano nam do głów, że rzeczywistość umiłowała sobie ruch cykliczny. Wszystko porusza się po linii koła. Pory roku, wskazówki zegara, linia życia. Pomyślałam, co by było, gdyby Historia postanowiła dzisiaj zatoczyć łuk na drodze swojej wędrówki i wrócić do punktu, do którego nigdy nie chcielibyśmy wracać. Do czasów, w których mały człowieczek z groteskowym wąsikiem karmi wygłodniały tłum garściami zatrutych słów. Do chwil, w których ładne symbole zastępują miejsca bijących serc. Do dni, w których pod złudnie skrzącymi się żelazem słowami Arbeit Macht Frei przetaczają się zgnębione dusze, zgoła nie przypominające współczesnych turystów.
Spojrzałam raz jeszcze na twarze głównych bohaterów niezliczonej kaskady artykułów o naszym podwórkowym rasizmie, która przelewała się pomiędzy otworami dziurawej Sieci. I zadrżałam. Bo już wiedziałam.
- Pamiętaj - ostrze słów Śmierci rozcięło otulające mnie przerażenie, niczym zardzewiałe nożyce papier. - Nigdy nie pozwól sobie na komfort zapomnienie. To ono sprawia, że Historia zatacza swoje okrutne koła. Pamięć jest waszą jedyną bronią w walce z zębatym kołem historii.

szelest kartek. Cichy łoskot zamykanej książki. I Śmierć odszedł.
Ja zostałam (ufff!). A wraz ze mną historia, którą wam przed chwilą opowiedziałam. Zapamiętajcie ją. Nigdy nie pozwólcie sobie na komfort zapomnienia. To nasza jedyna broń...


w wieczór przed wyjazdem na front Hans zagrał dla nas na swoim akordeonie.
"Gloomy sunday". Wszyscy byli zachwyceni.
I know, let them not weep, let them know that I'm glad to go.


byli Niemcami, byli Żydami, byli wami⁵.
...ku pamięci ofiar Holocaustu.

moja ocena z podróży:
09/10

¹ wszelkie cytaty (również te wykorzystane do parafraz) pochodzą z książki: Markus Zusak, Złodziejka książek, Nasza Księgarnia, Warszawa 2008. Chyba, że Autorka Bloga poświadcza inaczej. ☺
² Dante Alighieri, Boska komedia, Zielona Sowa, Kraków 2005.
³ parafraza słów Maksa Vandenburga w pół drogi do Dachau.
Juliusz Słowacki, Testament mój.
parafraza słów Śmierci podczas żmudnej pracy przy transporcie francuskich Żydów do Auschwitz.